Wesoła gromadka dzieci w obejściu bawi się kamykami i patykami, a przy garach rumiana Jadźka gotuje obiad dla Józka wracającego z pola. W kontraście wysoka śmiertelność okołoporodowa i brak higieny. Jak naprawdę wyglądały ciąże i macierzyństwo naszych prababek?
Twój ojciec utopił się w maślance
Wiadomość o dziecku zawsze była witana z wielką radością. Oczywiście o ile miało się urodzić w małżeństwie. Informacja o tym, czy dziecko pochodziło z prawego czy nieprawego łoża znajdowała się w każdym akcie urodzenia. Jeśli para, która „wpadła”, zdecydowała się na założenie rodziny, ślub odbywał się bez zbędnych przygotowań. Konieczne były jedynie 3 kościelne zapowiedzi w następujące po sobie niedziele. Jeśli jednak czas naglił, często występowano do diecezji o dyspensę od jednej lub dwóch z nich, co pozwalało zorganizować ślub w iście ekspresowym tempie. Wszystko ku chwale rodziny!
Jeśli jednak młodym [lub raczej ich rodzinom!] nie udało się dogadać, rodziło się dziecko pozamałżeńskie. W takim przypadku przykrości dotykały zarówno rodzinę kobiety [skandal, skaza na nazwisku], dziecko [wytykanie palcami, przytyki w stylu twój ojciec utopił się w maślance], a także samej kobiety, której los był najcięższy z nich wszystkich. Dziewczyna z nieślubnym dzieckiem musiała za coś je utrzymać, a jednocześnie nie miała prawa posiadać własnego gospodarstwa i domu. Najczęściej za dach nad głową i przysłowiową miskę zupy była pomocnicą w cudzym gospodarstwie. Nie mogła już liczyć na dobre zamążpójście, ale był jeden rodzaj mężczyzn, dla których była pożądaną partią. Jako samotna matka udowodniła, że potrafi rodzić dzieci i zajmować się nimi, była więc łakomym kąskiem dla… wdowców. Przede wszystkim tych z gromadką dzieci, poszukujących sprawnej gospodyni, a także tych, którzy pragnęli mieć więcej dzieci, szczególnie gdy żona zmarła podczas porodu.
W każdym kątku po dzieciątku
Przebieg ciąży i porodu zależał w dużym stopniu od kondycji fizycznej, ale i społecznej kobiety. Czynnikiem łączącym te dwa aspekty było… niedożywienie. Mieszczaństwo, wyższe klasy szlachty i arystokracja stanowiły jedynie 5-10% społeczeństwa. Pozostałe ponad 90% to byli chłopi. Ubodzy, pozbawieni nowoczesnej opieki medycznej i zależni od swojego pana. Słabe i niedożywione kobiety rzadko miesiączkowały, więc wbrew obiegowej opinii wcale tak łatwo nie zachodziły w ciąże. Ze względu na długie cykle często bardzo późno orientowały się, że znajdują się w stanie odmiennym. Zaś z powodu towarzyszącej niedożywieniu anemii w ciąży były bardzo osłabione, zaś przy porodzie najmniejsza utrata krwi stanowiła duże zagrożenie życia.
Jednak to nie życie kobiet było najbardziej zagrożone w tym newralgicznym okresie. Dane z przełomu XIX i XX wieku pokazują jasno, że udział okołoporodowych zgonów kobiet nie przekraczał 10%. W porównaniu do dzisiejszych czasów jest to oczywiście olbrzymia liczba, jeśli jednak zostawimy ją z tym, że w najuboższych warstwach społeczeństwa wieku lat 10 nie dożywało aż 90% dzieci [wliczając martwe urodzenia, zgony okołoporodowe, a także zgony dzieci kilkuletnich w wyniku chorób i nieszczęśliwych wypadków], okazuje się że największym wyzwaniem wcale nie było urodzić, lecz – przeżyć.
Statystyki z warszawskiej kliniki położniczej przyjmującej najcięższe i najbardziej powikłane przypadki za rok 1901 pokazują, że w wyniku komplikacji przy porodzie zmarło jedynie 2% położnic, ale aż 21% noworodków.
A przeżyć wcale nie było łatwo. Do 1864 roku chłopi byli zobowiązani do odrabiania pańszczyzny przez kilka dni w tygodniu. Urlopy macierzyńskie oczywiście nie istniały. Jeśli więc rodzice nie mieli z kim zostawić oseska, spędzał on samotnie czas od świtu do zmierzchu odłożony w kołysce czy podwieszony w prześcieradle u powały. Jednak nawet jeśli znalazła się opiekunka, była to najczęściej stara kobieta, wiejska babka. Ta mogła wykarmić dziecko jedynie wodą lub krowim mlekiem. W tym czasie matce zanikał pokarm na skutek rzadkiego przystawiania dziecka i koło się zamykało.
W tym miejscu dochodzimy do jednego z popularnych mitów: „w dawnych czasach dzieci karmiło się długo, nawet kilka lat”. Jest to bardzo uproszczone stwierdzenie i prawdziwe jedynie w określonych, specyficznych okolicznościach. Przede wszystkim w gospodarstwach własnościowych lub czynszowych [gdzie nie odrabiano pańszczyzny]; u bogatych chłopów, których było stać na mamkę; w bardzo dużych i dojrzałych rodzinach [w których pańszczyznę mogły odrabiać starsze dzieci, pozwalając matce zostać w domu] i w pewnym sensie w rodzinach z wyższych sfer. Nawet w takich rodzinach dzieci zaczynały szybko dostawać do jedzenia „dorosły” pokarm. Pierś mogła być istotnym dodatkiem nawet przez kilka lat – o ile organizm matki był na tyle dobrze odżywiony, że był w stanie utrzymać laktację i nie doprowadzić przy tym do skrajnego osłabienia organizmu.
Prawdą jest zatem, że kobiety rodziły wiele dzieci, nierzadko ośmioro i więcej. Jednak najczęściej dorosłości dożywało niewiele z nich, np. troje z ośmiorga, a czasem – żadne. I prawdę mówiąc wszyscy byli do takiego stanu rzeczy przyzwyczajeni, nikogo to nie szokowało ani nie dziwiło. Nad śmiercią dziecka natychmiast przechodzono do porządku dziennego. Kilka lat temu trzymałam w dłoniach list z początku XX wieku o treści brzmiącej mniej więcej [cytat z pamięci]:
Te dwie dziewczynki z zeszłego roku to nam odumarli. Teraz mamy chłopca, imię jego Antoni. Prosim was na ojców chrzesnych.
Ą i Ę a sprawa dziecka
Wydawałoby się, że w przypadku rodzin z wyższych sfer, mieliśmy do czynienia z idealnymi warunkami do bezpiecznego urodzenia i zdrowego odchowania dziecka. Faktycznie bogatsze kobiety miały zdecydowanie lepszy dostęp do opieki medycznej, a przede wszystkim były bardziej wypoczęte i miały silniejsze organizmy. Jednak i tutaj występowały określone czynniki ryzyka. Po pierwsze dorosłości dożywały osobniki słabe i chorowite, które w biedniejszych warunkach by nie przeżyły. Kobieta w widocznej ciąży traktowana była w towarzystwie jak trędowata. Nie mogła brać udziału w wyjściach, spotkaniach towarzyskich, czy nawet spacerach. Praktycznie zamykano ją w domu. Nie wpływało to pozytywnie na kondycję fizyczną przyszłej mamy i mogło się przełożyć na przedłużający się poród. Bywały też przypadki wprost przeciwne. Zbuntowane ciężarne, które nie chciały ograniczać swoich jedynych przyjemności, brały aktywny udział w życiu towarzyskim nie zważając na ryzyko. Znane są częste przypadki kobiet w wysokiej ciąży jeżdżących konno. W wyniku upadku z konia wiele kobiet straciło swoje dziecko, m.in. królowa Bona swojego drugiego syna – królewicza Olbrachta. Zygmunt August, jej jedyny męski potomek, okazał się bezpłodny, co doprowadziło do wygaśnięcia dynastii Jagiellonów i w efekcie wprowadzenia w Polsce wolnej elekcji. Gdyby Bona ostrożniej podchodziła do swojego stanu, być może nasza historia potoczyłaby się zupełnie inaczej.
Przypadki zgonów okołoporodowych kobiet z wyższych sfer były stosunkowo rzadkie i wynikały przede wszystkim z nieszczęśliwych, acz naturalnych powikłań, jak nieprawidłowe ułożenie płodu, problemy z łożyskiem, brak postępu porodu i inne sytuacje, z którymi ówczesna medycyna nie potrafiła sobie poradzić. Dzieci z bogatych domów też miały znacznie większą przeżywalność niż ich ubodzy rówieśnicy. Zawsze miały do swojej dyspozycji opiekunkę, nianię i mamkę. Pokarmu nigdy nie brakowało, ale nie był to pokarm matki, lecz mamki, więc nie był dopasowany do konkretnego dziecka. W takim przypadku nie ma większego znaczenia czy było to karmienie długie, średnie, czy krótkie. Dzieci wychowane w arystokratycznych rodzinach często nie miały silnej więzi z rodzicami, szczególnie wtedy, gdy matka prowadziła bardzo aktywne życie towarzyskie i miała wiele zajęć.
Bohaterki dawnych czasów
Życie naszych prababek nie było sielanką niezależnie od tego, czy pochodziły z bogatego domu czy z chłopskiej rodziny. Sytuacja gospodarcza, kontekst społeczny, postęp naukowy i filozoficzny – to wszystko składało się na tło macierzyństwa naszych przodkiń. Nie ma sensu rzewne przywoływanie minionych czasów. Kiedyś było inaczej… Wszystko było inne i żadne porównania nie mają racji bytu. Kiedy już jednak chcemy mówić o naszych prababkach, pamiętajmy, że przede wszystkim należy im się ogromny szacunek.
Wpis powstał na podstawie artykułu Elżbiety Więckowskiej „Opieka położnicza w Królestwie Polskim na przełomie XIX i XX wieku” [Medycyna Nowożytna, 2008] oraz własnej wieloletniej pracy badawczej z materiałami źródłowymi. Ze względu na ograniczoną formę wpisu, niektóre kwestie zostały uproszczone.
Fotografia pochodzi z archiwum rodzinnego.
Bardzo ciekawy wpis, który pokazuje jak mamy dobrze w dzisiejszych czasach. Podobno moja praprababcia urodziła pradziadka w polu podczas prac.
Słyszałam już takie historie, więc bardzo możliwe :)