Jeśli nie macie jeszcze powyżej uszu innowacyjnych nazw typu „cokolwiekove love”, zapraszam na mini-stylówę. Jest trochę sovy i nic o jagodach, czyli tak jak to bywa z tymi nazwami ;)
Chciałam pokazać stylówę bardzo prostą, na weekend po domu. Wybieram wtedy wszystkie jasne ciuchy, które kupiłam zanim poznałam realia oddawania dziecka do żłobka i jego samodzielnego jedzenia tamże.
Mamy tu kiecuchę, która zapisała się złotymi zgłoskami w szafie M., ponieważ jest to pierwszy w historii ciuch, z którego wyrosła NA SZEROKOŚĆ. W sensie moje chude dziecko jest grube! Faktycznie ostatnio trochę się zaokrągliła, ale nie sądziłam, że może nam grozić coś takiego :o
Kiecucha faktycznie jest dość wąska, a gumka w pasie jeszcze mocniej ją ściska. Fajny jest patent z szelkami zapinanymi z tyłu na ukryte guziczki. Na początku zapina się je na krzyż, a kiedy dziecko podrośnie można je zapiąć równolegle. Niestety do tego etapu nie doszliśmy…
Beżowo-różową kiecę zestawiłam z białym body w delikatne szare i różowe wzory.
Do kompletu sove-love rajstopy. Są bardzo intrygujące, zapytajcie Marysi!
Et voila – całość!
Love Marysiove ;) Fajny krecik.
Oryginalny z Czech! ;)
Na bloga trafiłam niedawno poszukując info o jednaj z z zabawek. Podobają mi się recenzje zabawek i sklepów. Podziwiam za kreatywność w wykonywaniu prac plastycznych z maluchem. Zaś jeśli chodzi o stylizacje to zupełnie nie moja bajka. Tutaj każdy ciuch z osobna jest ładny, ale ich razem nie prezentuje się dobrze – za dużo tu wszystkiego. Jest rzucik na bluzce, jest wzorek na sukience i paski na rajstopach – czasem prościej znaczy lepiej. I jeszcze jedno do zdjęć warto byłoby uprasować ciuszki. Wyglądałby to o wiele estetyczniej. Mam nadzieję, że nie obrazisz się za słowa krytyki.
Pewnie, że się nie obrażę :) A kieckę wyprasowałam, ale dziecię mi wymięło ;)